Tokyo Marathon 2013
Nie ma bólu, nie ma wyniku!

Beata Nienadowska 2013-02-26 00:00

24 lutego odbyła się kolejna edycja Tokyo Marathon, jednego z największych biegów na dystansie 42, 195km na świecie. Wśród 40 tysięcy biegaczy, którzy wzięli w nim udział znalazła się Beata Nienadowska, która wygrała w konkursie konsumenckim firmy ASICS. Kupon ze zwycięskim hasłem „Żyję dla sportu. Wiem, że nie jestem sama” Beata wrzuciła do urny przed 13. Poznań Maraton. O tym, jak jej poszło w stolicy Japonii przeczytacie w poniższej relacji.

Wstaję o 5.00 rano. Wszystko mam już przygotowane, ale ciągle boję się, że czegoś zapomniałam. Czasami jestem przed startem "nieobecna" i zdarza mi się czegoś zapomnieć. Ale tym razem wszystko sprawdziłam trzy razy.

Tokyo Marathon 2013 !!!

Wypijam własnoręcznie przygotowaną herbatę (herbaty, to oni tu nie umieją przygotować porządnej), zjadam dwie malusie bułeczki z dżemem i zaczynam się ubierać. To cały rytuał w moim wykonaniu. Zaczynam naklejać plastry na palce stóp i wtedy postanawiam impulsywnie nakleić te "magiczne" plastry na moją kontuzjowaną lewą stopę. Nie zaszkodzą mi chyba, tym bardziej że instrukcja wskazuje, iż należy je nakleić na śródstopie, a więc tam gdzie mnie boli czasami jeszcze. No nie wiem jak to się skończy.

Na drugą stopę nie nakładam, bo mnie nie boli. Wkładam nowe superanckie spodenki Asicsa, na koszulkę zdecyduję się na miejscu. No i na koniec, moc pozytywnej energii z czekoladki Lindt podarowanej przez Anetkę. Ona na pewno przyniesie mi siłę, jest w niej tyle pozytywów.

O 6.30 wyruszamy z Panem Nagoshi na start. Jest zimno, świeci słońce ale jest mocny i bardzo zimny wiatr. Może się uspokoi. W metrze coraz więcej biegaczy. Praktycznie wagony są zapełnione tylko przez nich. Musimy być w swoich strefach startowych o 8.30, gdyż potem zamykają strefy i można jedynie wejść do ostatniej. Nie wiem, jak są one przydzielane, ja dostaję E, a Bartek D. Dwaj Francuzi z konkursu Asicsa dostali strefę B. No nic i tak w takich maratonach liczy się czas netto, bo nikt cię nie wpuści na linię startu. Decyduję się na krótki rękaw, rękawki i rękawiczki.

Tokyo Marathon 2013
"Dobrze, że wzięłam kupione mi przez Anetkę płaszcze przeciwdeszczowe..."

Robimy małą rozgrzewkę, ale to zupełnie małą, bo nie ma czasu ani warunków i wchodzimy do strefy zarezerwowanej tylko dla zawodników. Dobrze, że wzięłam kupione mi przez Anetkę płaszcze przeciwdeszczowe (dla mnie rozmiar dziecięcy). Teraz jesteśmy zdani tylko na siebie. Wszystko jest oznakowane tak czytelnie i dokładnie, że poruszanie się w niej nie stanowi żadnego problemu. Nawet jak nie zna się języka japońskiego lub angielskiego. Obsługa praktycznie czyta w Twoich myślach. Każdy ma przydzielony box do którego oddaje worek z rzeczami.

A potem niekończącym się sznureczkiem na swoje miejsce startu. No i tak naprawdę to nie jestem sama. Jest ze mną tyle tysięcy zwariowanych biegaczy i wydaje mi się, że Wojciech też jest. Prawie słyszę "oddaj ten worek szybciej, a teraz do strefy, podbiegnij bo zmarzniesz, przeciśnij się do przodu, udawaj że nie widzisz ich karcącego wzroku".

No i czekamy na start, niedużo tu w mojej strefie widać, ale słychać przemówienia. Idę jeszcze do toalety, bo mam ją na szczęście 5 kroków dalej i nie ma już kolejki. Potem zdejmuję płaszczyk i czekamy na swoją kolej. Huk i oklaski. Przesuwamy się wolno do przodu. No i jest bramka, naciskam stoper. Dobrze, że nie zapomniałam.

Bieg jest bardzo trudny. Tłum taki, że trudno się przebić. Biegnę slalomem, by wyprzedzić tych, którzy byli w lepszej strefie. Wciąż ktoś uderza mnie łokciem - będę miała niezłą kolekcję siniaków. Jest jednak zimno, może trzeba było nałożyć długi rękaw. No ale teraz nie ma się co zastanawiać.

Pierwsza piątka bardzo spokojnie, nie widziałam oczywiście oznaczeń i troszkę biegłam na "oddech" - i jak zwykle się sprawdził. Na drugiej leciutko przyspieszam i słyszę "nie za bardzo, poczekaj do drugiej połówki" więc się pilnuję. Lewa stopa rewelacyjnie - teraz żałuję, że nie kupiłam z pięciu opakowań tego plastra. Trzecia piątka też idzie mięciutko.

Na połówce gdy widzę 1.44.15 to myślę, że albo będzie "życiówka" albo mnie coś trafi! No i trafia, w złą godzinę pewnie pomyślałam. Ale nie lewa stopa, tylko prawe kolano po zewnętrznej stronie. Chyba przez te slalomy i uskoki, żeby nie być zadeptanym coś mi przeskoczyło w prawym kolanie. Ból okropny, jakby mi ktoś szpikulec przez kolano przeciągał, a do tego noga zaczyna mi "lecieć" na bok. No nie jest dobrze. Dlaczego ja tego plastra na drugą nogę nie przykleiłam. Niech to szlag! Zwalniam do 5.30 i próbuję je rozmasować ręką. Troszkę pomaga, ale nie mogę przyspieszyć. No i tak to jest...

Już pogodziłam się z tym, że będę musiała zadowolić się 4 godzinami, gdy przypominam sobie słowa mojej córki Wiktorii, które powtarzała mi gdy jeszcze ciężko trenowała pływanie - "nie ma bólu, nie ma wyniku". To mnie mobilizuje. No skoro MUSI boleć? Wracam do gry. No i kolano przestaje boleć. Może nie jest jeszcze tak źle. Trzeba tylko nadrobić stracony czas. Tylko dlaczego ciągle jest tłok? Czas, który robię na ostatniej piątce jest zawrotny.

Nigdy jeszcze tak nie biegłam po 35 km. A butki ASICSA Gel Tarther 2 są rewelacyjne, po prostu boskie. No może Janek przekona się w końcu, że właśnie takiego modelu potrzebowałam.

Ostatnie kilometry też idą mi nieźle, ale znowu zwężenie ulicy i wąskie gardło na ostatnich metrach. Naciskam stoper i JEST!!! 3.28.57!!!

Aż się boję, co to będzie, jak przestaną mnie boleć nogi. Na starcie nie myślałam, że zrobię taki wynik, a teraz tylko szkoda mi, że to kolano zatrzymało mnie na trochę.

Dziękuję Wam wszystkim, którzy ze mną byliście. Jestem szczęśliwa i nawet niezbyt zmęczona. Ale warunki dzisiaj były koszmarne, zimno i wiatr jednak nie ustał. Ale to nic, dałam kolejny raz radę.

Po przekroczeniu znowu japoński porządek. Wszystko idzie tak sprawnie, masa ludzi kieruje Cię tam gdzie masz iść. Nie można kierować się w inną stronę, nikt nawet nie śmie. Jedni wręczają Ci wodę, następni medal, kolejni ręcznik i tak dalej, i tak dalej. Potem zanim podejdziesz po swój depozyt oni już go niosą, nie ma żadnych pomyłek.

Na olbrzymiej kolejnej sali szatnia, ale kobiety mają swoją przebieralnię. Wszystko poukładane w rzędach tak równo, że robi to niesamowite wrażenie. I ten szpaler ochotników uśmiechających się do ciebie, pozdrawiających, gratulujących i klaszczących. Organizacja super. Nikt nie może się zgubić. Po drodze napotykam na duże koryta zimnej wody. Mam ochotę wsadzić tam nogi, ale rozglądam się i widzę, że korzystają tylko faceci, więc nie ryzykuję, bo to może przywilej zarezerwowany tylko dla nich. Jeszcze bym ich obraziła :)

Idę do hotelu, który mamy prawie na mecie, tam wykąpię się i odpocznę. Ale jeszcze po drodze wysyłam meila z moim wynikiem. Niech idzie w świat!

A potem to już te wszystkie wodorosty, robaczki, sushi i sake oczywiście :)

To cudowny i niepowtarzalny maraton. Wszystko tu jest perfekcyjnie zaplanowane i wykonane. Ale brakuje mi tu jednego - tego wspólnego posiłku po biegu (nawet jak jest to woda z sokiem) w grupce znajomych i nieznajomych biegaczy, tej wymiany radości i zawodu, tego zrozumienia i coraz to nowych zdań rzucanych przez kogoś "no to gdzie teraz?".

Ten bieg był jednak anonimowy przez swoją wielkość. No a teraz gdzie? Dębno czeka! Ale najpierw połówka w Warszawie.